Taċ-Ċanti, czyli maltański lunch w Mġarr

Taċ-Ċanti, czyli maltański lunch w Mġarr

W ostatnią niedzielę, po prawie roku mojego mieszkania na Malcie dotarliśmy wreszcie do Mġarr - jednego z dwóch miasteczek* słynących z prawdziwego, maltańskiego, tradycyjnego jedzenia. Centrum ma tu typową, zabudowę - wszystko dzieje się wokół wielkiego kościoła z dwoma zegarami (jednym prawdziwym, drugim dla zmylenia diabła), są tu też lokale partii, pewnie gdzieś mieści się lokalny band. Z placyku przed kościołem rozpościera się widok na pola, bo północ Malty to mało zurbanizowane tereny rolnicze. Warto tu przyjechać, jeśli nie na sam obiad, to przy okazji wizyt na okolicznych plażach.

*Drugie to Baħrija.

Co tydzień maltańskie rodziny po mszy idą na obiad do jednej z pobliskich restauracji. Dlatego jeśli planujecie przyjechać do Mgarr albo Baħriji na niedzielny lunch, warto zrobić wcześniej rezerwację. Spośród kilku restauracji wybraliśmy Taċ-Ċanti, ale jeśli nie uda się Wam zdobyć u nich stolika, bez obaw, we wszystkich pobliskich miejscach powinniście dostać dobrej jakości, prawdziwe, rodzime jedzenie. Wiadomo, jak to działa - im więcej lokalsów w środku, tym lepiej!

W Taċ-Ċanti, mimo COVIDa i przestrzeganych restrykcji, można poczuć klimat tego miejsca - gwar i rodzinne rozmowy, drewniane boazerie, obrazki na ścianach, mecz w tle i, co zupełnie nieoczywiste, maltańscy kelnerzy. Zwykle w restauracjach na Malcie pracują osoby z zagranicy, ale faktycznie tutaj i w Marsaxlokk łatwiej usłyszeć maltański. Mimo tego wciąż bez problemu dogadacie się też po angielsku!

Warto więc podejść do wizyty tu jako do całego wydarzenia - chłonąć atmosferę, słuchać języka, jeść. Odrazu Was jednak uprzedzam - to wspaniałe miejsce nie jest dla wegetarian, w całej karcie poza deserami nie znajdziecie ani jednej bezmięsnej pozycji.

Przechodząc do konkretów - co więc jedliśmy!?

Jako czekadełko podano nam talerz z przepysznym ħobż biż-żejt, z galetti - maltańskimi krakersami i bigillą - pastą z fasoli. Ten zestaw to klasyk klasyków i przekąski, które często znajdziecie w maltańskich spiżarniach. Mój kolega, który mieszka w Warszawie, a jest stąd, wozi ze sobą do Polski galetti, więc sami rozumiecie, jak bardzo “robią mu” dom.

Na przystawkę zamówiliśmy bebbux - ślimaki. Dwie porcje na cztery osoby, ale spokojnie wystarczyłaby nam jedna. Czasami zapominam, że posiłki w maltańskich restauracjach są ogromne jak na polskie zwyczaje. Z tego, co zjedliśmy, ślimaki były dla mnie największym przeżyciem. Od dawna bardzo chciałam ich spróbować, ale jak przyszło co do czego, miałam moment zawahania. W muszelkach wyglądają pięknie, czego nie można niestety powiedzieć o nich, kiedy są poza nimi. Więc jak zobaczyłam Liama, który pełny zapału je zjada, moją odruchową reakcją było: nie dam rady. Cieszę się, że udało mi się to przełamać, bo ostatecznie bardzo mi smakowały i chętnie powtórzę to jeszcze kiedyś - wyobrażam sobie, że to super pomysł na kolację z winem!

Na główne najlepszym wyborem pozwalającym spróbować wszystkich klasyków, był talerz z mixem mięs serwowany z frytkami i miseczką ugrillowanych warzyw. Wśród mięs były przepiórka, smażony królik i… konina. Wiem, kontrowersyjnie! Przy tej ostatniej nie miałam jednak takich oporów jak ze ślimakami pewnie dlatego, że w przeciwieństwie do nich wyglądała naprawdę zachęcająco. Ostatecznie muszę niestety przyznać, że to nie dla mnie. Jestem przekonana, że wszystko było przygotowane jak należy, co zresztą potwierdza moja maltańska ekipa - mięso było miękkie, a sos miał głęboki smak, ale no… O gustach podobno się nie dyskutuje. Zresztą przy okazji tego lunchu wyszło, że z tą lokalną kuchnią to mi tak różnie idzie. Mina osób, z którymi byłam w restauracji, kiedy zobaczyli, że zostawiłam na talerzu króliczą wątróbkę uznawaną przez nich za najlepszy kawałek, króliczy kawior, była bezcenna - zawstydzili mnie na moment i słusznie zrobili! Cieszę się, że zwrócili mi na to uwagę, bo faktycznie była pyszna i warto ją zjeść.

Z praktycznych wskazówek podpowiem Wam jeszcze: zamawiając koninę miejcie z tyłu głowy, że lepiej ją wziąć na obiad niż kolację, bo podnosi ciśnienie. Ze ślimakami też uważajcie i jedzcie je wyłącznie w zaufanych miejscach.

Ucztę zakończyliśmy deserami, na które przejedzeni już nie mieliśmy miejsca, ale że nie miałam okazji większości z nich jeszcze spróbować, nie mogliśmy tego odpuścić. Wybraliśmy trifle - warstwowe ciasto, które składa się z biszkoptu, kremu i galaretki, a na wierzchu ma śmietanę i kandyzowane owoce; maltańskie lody robione ze skondensowanego mleka zwane ġelat tan-nanna, czyli babcine lody; daktylowe ciasteczka imqaret (podawane z lodami, więc jak wybierzecie ten deser, to będziecie mięli dwa w jednym), a na koniec dostaliśmy - jakby do tej pory było nam mało - przepyszną ħelwa tat-tork, czyli waniliową chałwę podaną z orzechami.

Nasz lunch przerodził się w ucztę, która była dla mnie dużym przeżyciem. Potem pozostało nam tylko dotoczyć się do samochodu i wrócić do domu, żeby przeleżeć cały wieczór.

IMG_8012.jpeg

🗺 Gdzie: Taċ-Ċanti, Triq il-Kibra, Mgarr (na północy Malty! Mgarr jest też na Gozo, ale to nie to tym razem mowa).

⏰ Kiedy: Od środy do soboty między 18 a 23, w niedzielę od 11 do 23.

💡Na niedzielę warto zrobić rezerwację, wystarczy napisać do nich na Facebooku.

$Zapłaciliśmy ok. €30 od osoby za całe opisane powyżej jedzenie i mnóstwo napojów (domowe wino, woda, kawa). Dla przykładu ślimaki kosztowały €6, talerz mięs €16.

IMG_7974.jpg