Maltański domowy niedzielny obiad

Maltański domowy niedzielny obiad

Tak mi się złożyło w życiu, że nie tylko mój partner i jego rodzina, ale też moi najbliżsi przyjaciele tu to Maltańczycy. I chociaż często spotykamy się wokół jedzenia, rzadko wybieramy to tradycyjne, na które częściej chadzam z odwiedzającymi nas osobami z Polski. Tym razem jednak Leanne i Aeden zaprosili nas na domowy, niedzielny obiad, który po brzegi - od przystawek po desery (tak, dwa!) był maltański. Co więc jedliśmy?

Przystawki

Na początek na stole pojawiły się przystawki. Było różnorodnie, kolorowo i smakowicie! Trzeba było się pilnować, żeby nie zjeść za dużo i mieć miejsce na resztę uczty 🙃

Jedliśmy:

Bigillę - czyli pastę z suszonego na słońcu bobu. Leanne podała tę zrobioną przez swojego Dziadka, ale bigillę (choć niestety nie tak dobrą, jak ta domowa) znajdziecie w każdym maltańskim spożywczym.

Oliwki nadziewane tuńczykiem - duże i chrupiące, z miękką pastą rybną w środku.

Arjoli - dip pomidorowy z dużą ilością czosnku. W restauracjach często podawany jest jako dodatek do ślimaków, chociaż świetnie pasuje też do chleba!

Ħobż biż-żejt - o którym pisałam Wam więcej tu. W naszej wersji niedzielnej był to chrupiący chleb z kunservą, czyli pastą z pomidorów i z cebulką.

Maltańską kiełbasę - mocno aromatyczną z kminkiem i innymi przyprawami.

Ġbejniet - kozi ser smakowy lub “czysty”, twadszy lub miększy (friska) w zależności od wersji, którą się wybierze. Te twarde, ale za to o różnych smakach, dostaniecie we wszystkich lokalnych sklepikach, na świeże nieco trudniej trafić, ale warto się za nimi rozglądać.

Fasolę Jaś z oliwą z oliwy, czosnkiem i natką pietruszki.

I suszone pomidory - kupując je na Malcie, możecie wybrać te suszone na słońcu, spróbujcie kiedyś, smakują inaczej! Moje ulubione to te z gozytańskiego gospodarstwa Ta’ Mena.

Maltańskie przystawki to świetna sprawa, ciężko się na nich zawieźć. Myślę, że składniki na nie znajdują się w prawie wszystkich domach na tutejszych wyspach. Jeśli chcecie więc zjeść coś lokalnego, ale na niewielki głód (możecie być pewni, że jeśli zamówicie główne, porcja będzie ogromna!), idźcie w to koniecznie i w restauracjach wybierajcie tzw. maltański talerz (Maltese platter). Na pewno podadzą Wam coś zbliżonego do tego, co my jedliśmy.

Główne

Nasz pomysł na lunch u Leanne zaczął się od tego, że podjadłam z jej obiadu, który wzięła sobie do pracy, cukinię przygotowaną przez jej Mamę. A że bardzo mi smakowała, skończyło się tak, że dostałam zaproszenie na niedzielne ucztowanie!

Qarabali u patatas tal-forn, czyli okrągłe cukinie faszerowane mielonym mięsem i ziemniaki z pieca pieczone z cebulką, to klasyka klasyków podawana tu w wielu domach. Jak się pewnie domyślacie, każda rodzina robi je trochę inaczej - Mama Liama na przykład do farszu dodaje środki wykrojone z cukinii, Leanne za to postawiła na więcej mięsa, co chociaż może było nieco mniej zdrowe, na pewno podbiło smak! Nie jest też niczym dziwnym, że w naszym posiłku nie było surówki czy innej sałatki. Maltańczycy nie słyną z jedzenia warzyw, a ich obiad zwykle składa się z dwóch elementów - ziemniaków i mięsa. Nie jest tu zbyt łatwo wegetarianom i chociaż jak wszędzie - da się przeżyć, to co najlepsze w maltańskiej kuchni, rzadko kiedy jest warzywne.

Deser

Słodkości za to są zdecydowanie czymś na Malcie ważnym. Zamiast sezonowych roślin znajdziecie tu sezonowe… Desery. I te, które dostępne są cały rok. Na nasz stół wjechały dwa klasyki: ġelat tan-nanna u imqaret, czyli lody z daktylowym ciasteczkiem, o którym pisałam Wam więcej tu oraz kejk ta' San Martin - ciasto św. Marcina tradycyjnie wypiekane w listopadzie z okazji dnia swojego patrona. W wersji od Leanne było znacznie mniej cukru niż w przemysłowo zrobionych ciastach, za co byłam bardzo wdzięczna, ale kupując desery w lokalnych cukierniach nawet tych rzemieślniczych spodziewajcie się… słodyczy!

***

Wspólne jedzenie w maltańskich rodzinach zdaje się być ważne. Może jest to tu też łatwiejsze ze względu na niewielkie odległości i to, że wszyscy mieszkają blisko? Ich zbieranie się wokół stołu i karmienie innych, kiedy zostałam do tego włączona, kojarzyło mi się początkowo bardzo z moim - pewnie stereotypowym, chociaż jak widać coś w tym jest - wyobrażeniem Południowców. W zależności od sezonu, menu się zmienia, ale są elementy jak przystawki czy maltańskie pieczywo, które pozostają stałe niezależnie od czasu w roku. Je się dużo i długo, rozmawiając, śmiejąc się, opowiadając historie. Teraz, kiedy już trochę podłapałam samego maltańskiego, ale też zwyczajnie obyłam się z tą dynamiką, znacznie częściej rozpoznaję trafnie, że to nie kłótnie, tylko głośny, szczery i rozemocjonowany sposób dzielenia się opowieściami o tym, co się komu wydarzyło, rodzinnymi historiami i polityką.

💡 PS: Jeśli nie macie okazji zjeść w maltańskim domu, będąc na Malcie wybierzcie się koniecznie do Ta’ Victor w Marsaxlokk. Dostaniecie tam jedzenie bliskie temu, co je się z rodziną w odświętne dni i prawdopodobnie jako turyści będziecie tam w mniejszości - jadają tam Maltańczycy z całej wyspy, co zdaje się tylko potwierdzać, jak “prawdziwe” i świetnej jakości tam można zjeść.